04.04.2019

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

„Idę z rzeką
Woda myśli za mnie.”
Bob Boldman

18 czerwca 2018, poniedziałek, godzina 6:51 czasu lokalnego, 1:51 czasu polskiego. Wyspana. Usnęłam punkt 22:00, wstałam o 6:00. Już jestem w rytmie, choć temperatura i wysiłek powodują codzienną opuchliznę oczu😊

Siedzę w ogrodzie przy basenie. Jest na razie cisza przeplatana odgłosami przyrody. Roślinność tak bujna, o tak intensywnych kolorach, jakich my nie mieliśmy szansy nigdy wyhodować nawet w doniczkach. Lekko wieje wiatr. Niebo zachmurzone – lepiej dla mnie😊 Panowie podlewają roślinność i czyszczą basen. Potężna bąko-pszczoła zapyla kwiaty. Tu cała roślinność i zwierzyna jest kilkakrotnie większa od europejskiej. Tylko ludzie niżsi od nas. Wszyscy, co widać w tłumie.

Wczoraj rano wstaliśmy o 9:00. Po zmęczeniu całodzienną podróżą. Wyruszyliśmy po 13.00. Rano kropiło, na niebie są chmury. Wędrujemy do pałacu królewskiego, mieszkamy 500 m od celu. Na ulicach kramy, ludzie siedzą, leżą na hamakach, dzieci się bawią. Niedziela. Mijamy zamknięty supermarket.

Wstępujemy na śniadanio-lunch. Zamawiamy kraba zapiekanego z makaronem, amok rybny z ryżem oraz chrupiącą wieprzowinę ze świeżymi jarzynami (ogórek, sałata, zioła), kiełkami sojowymi i z makaronem ryżowym.

Gdy zjadamy, tworzy się na niebie spora chmura. Wychodzimy z lokalu, gdy już kropi ale nas to na początku nie zraża. Za chwilę zaczyna mocniej padać i wiatr tworzy fale deszczu na drodze. Wchodzimy do przypadkowego garażu, w którym ktoś ma motory. Przeczekujemy, porozumiewawczo tylko wymieniając spojrzenia z właścicielami. Gdy mija deszcz, wychodzimy, dziękując.

Podziękowanie to tu złożenie dłoni, jak do modlitwy i skinienie głową. Dziękują tak nawet prezenterzy telewizyjni.

Wchodzimy do pałacu króla. Odwiedzamy Srebrną Pagodę. Przepiękny kompleks budowli świątynnych. Szmaragdowy Budda robi wrażenie. Są tu też piękne grobowce wszystkich królów, łącznie z ostatnim, ich ukochanym. Ale na mnie oczywiście największe wrażenie robi małpa, która siedzi pod dachem między rzeźbami Prawdziwa, dzika małpa wie, gdzie zamieszkać.

W kompleksie znajduje się miniaturowa makieta Angkor Wat, jednej ze świątyń, które będziemy zwiedzać przez ostatni tydzień pobytu. To największe świątynie na świecie.

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

Po wizycie w pałacu, udajemy się na bulwar, z którego widać, jak rzeka Tonle Sap wpada do rzeki Mekong. Niesamowite, muliste, żółto-błotniste wody. Cała woda spływa tu z gór tworząc najbardziej na świecie żyzne gleby lessowe. Potężne rzeki, potężny potencjał, który potem ląduje na talerzach…

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

Na bulwarze zgiełk, jakiego dotąd nie widzieliśmy, a jednocześnie ludzie nie są głośni. Podobnie w autobusie, czy pociągu. Nawet, gdy ktoś rozmawia przez telefon komórkowy, robi to cicho. Sprzedają tu wszystko – wróble w klatce, kwiaty składane w ofierze w małej świątyni przy brzegu, przekąski. Nie da się przejść przez ulicę, tyle pojazdów różnej maści – skuterków, tuk-tuków, które kojarzą mi się z rikszami z Szanghaju lat 20. Są naprawdę wygodne, nie takie, jak w Bangkoku. Te są 4-osobowe i spokojnie się mieścimy. I jest zabezpieczenie od deszczu, który tutaj może pojawić się w każdym momencie.

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

Łapiemy tuk-tuka i jedziemy do parku, gdzie podobno małpy kradną torebki i potem wysypują całą ich zawartość. To góra nazwana Phnom Daun Penh (Góra Pani Penh).

Na wzgórzu rozglądamy się za małpami. Wreszcie znajdujemy jedną, pod samą koroną drzew. Ale nie jest skłonna się z nami bratać. Trudno. Nie ma nic w życiu na zawołanie. Za to, gdy siadamy na ławeczce, od razu dostrzegamy pięknie pozującą w zachodzącym słońcu jaszczurkę. Mamy ją!

Autor: Anna Hildebrandt-Mrozek

Wołamy tuk-tuka i wracamy. Jadąc bulwarem wzdłuż rzeki mijamy kolonialne, po-francuskie budowle, hotele, knajpy, restauracje. Prosimy pana od tuk-tuka, by zatrzymał się w jakimś markecie, choć pewnie w niedzielę trudno. Udaje się. Elegancka galeria handlowa z firmowymi sklepami i marketem Lucky sąsiaduje z bazarem, którego zapach zniewala ale i odrzuca – mango w połączeniu z zapachem ryb różnej maści. Gęsto tam od ludzi i interesów.

Po zakupach w supermarkecie, pan na nas czeka, jedziemy do hotelu i idziemy na kolację do naszej chińskiej knajpy w garażu na równoległej ulicy. Jemy przepyszną, głęboko smażoną rybę ze świeżymi warzywami (ogórek, marchew, zielony pomidor, zielenina), zupę słodko-kwaśną z owocami morza i warzywami, też z mnóstwem zieleniny, której odmienność smaku nieustannie nas zdumiewa oraz rybę smażoną w soli. I oczywiście ryż. Boskie smaki, boskie, świeżo wyłowione przy nas ryby. Ich mięso nieprawdopodobnie soczyste i mięsiste. Dary tych rzek.

Zadowoleni, ale i zmęczeni, mimo, że niedzielne wycieczki nie były intensywne, po kąpielach usypiamy.

Klimat tu jest niesamowity. Naprawdę wydawało się w teorii, że nie wytrzymamy gorąca, wilgotności… A jednak, podmuchy lekkiego wiatru robią swoje i nawet, jeśli po deszczu nadal jest ciepło, nie jest to temperatura, która osłabia.


Komentarze(0):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Idź do góry