31.10.2019
Słuchajcie,
Wszystkie pełzające stworzenia,
Dzwonu przemijania.
Issa
Jesteśmy rodzinnie w Paryżu. Odpoczynek, przerwa, relaks, refleksja, zaduma. Podróż, by nieco inaczej spędzić święto Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Tym razem nie w rodzinnych stronach ale na Père-Lachaise. Wspomnieć „swoich” i tych dalszych w tym wyjątkowym miejscu, o tym wyjątkowym czasie. Bo czas i miejsce tak naprawdę nie mają znaczenia. Znaczenie ma pamięć, która trwa, jeśli ci, którzy odeszli, żyją w naszych sercach. Reszta to zwyczaje i obyczaje, takie nasze, ludzkie, by mierzyć się z tym, co mało mierzalne. Z tajemnicą życia i śmierci…
Howard Gardner, twórca teorii inteligencji wielorakich, w ostatnich latach rozszerzył swoją koncepcję o dwa kolejne typy: inteligencję egzystencjalną oraz inteligencję moralno-etyczną. Zaduma nad sensem ludzkiego istnienia staje się, więc, potrzebą nie tylko osobistą, duchową.
Na Père-Lachaise sporo znamienitych nazwisk, m.in. Fryderyk Chopin, Honoriusz Balzac, Maria Callas, Molier, Yves Montand, Édith Piaf, Marcel Proust, Oscar Wilde oraz miłość naszych młodzieńczych lat – Jim Morrison.
Wstajemy bardzo wcześnie, o godzinie 2.50. Wyruszamy najpierw lotem do Warszawy, a następnie do Paryża. Lądujemy tuż przed godziną 10. W trasie z Wrocławia do Warszawy wstaje nowy dzień i mamy okazję oglądać cudowny wschód słońca. Pogoda sprzyja podróżowaniu, podróże mijają bez turbulencji.
Paryż wita nas dodatnią temperaturą (7 stopni Celsjusza) i częściowo zachmurzonym niebem. Na lotnisku uderza powszechność informacji w języku chińskim – cecha naszych czasów.
Odbieramy bagaże, wyrabiamy sobie tygodniowe bilety na wszystkie środki komunikacji i ruszamy w stronę centrum. Zakwaterowanie dopiero o godzinie 15.00, więc jedziemy pod jedną z najważniejszych w Paryżu, gotycką Katedrę Notre-Dame, ostatnio tak dotkliwie doświadczoną pożarem.
Metro wydaje mi się bardzo kameralne. Wąskie wejścia, a ciekawostką są wagony na oponach. W metrze oczywiście międzynarodowe towarzystwo ale przeważa – cisza. Nikt nie mówi głośno, nie słychać dźwięków telefonów. Podobnie jest w Bangkoku, więc czemu też nie i w Warszawie…?
Wychodzimy z metra i wielkość Katedry nas oszałamia. Spalona część jest w remoncie. Oglądamy ją z zewnątrz, w milczeniu. Jest przepiękna, majestatyczna. Długo pozostajemy pod wrażeniem. Ciemne chmury dodają jej powagi i dramaturgii niedawnych przeżyć. Widoczny i namacalny „dzwon przemijania”.
Idziemy na spacer i niedaleko Sorbony wstępujemy na lunch w stylu wietnamskim. Przekonuję się, że we Francji każdy centymetr jest skrupulatnie wykorzystany. Małe stoliki, ciasne knajpki – elegancko, ale tylko tyle, ile jest niezbędne.
Wędrujemy do metra i udajemy się w stronę słynnej Wieży Eiffla. Wysiadamy z metra i wędrujemy w stronę Pól Marsowych. Mijamy przepiękną zabudowę paryską, wysokie kamienice, piękne balkony, zwieńczenia, gzymsy. Pochmurno, nawet kropi deszcz ale nam to nie przeszkadza.
Wieża wyłania się zza budynków. Robi wrażenie, szczególnie w jesiennych barwach drzew. Polami Marsowymi podchodzimy do niej bliżej, oswajamy tę „żelazną damę”, by stała się bardziej swoja, nasza. Jesteśmy podekscytowani. Mało turystów, to czas poza sezonem. Zdjęciom nie ma końca.
Wreszcie oddalamy się, bo powrócimy innego dnia, by się wdrapać na sam szczyt. Dziś tylko powitanie, jak z morzem.
Jedziemy do naszego domu. Robimy zakupy, obowiązkowo francuskie, chrupiące, ciepłe bagietki, sery, owoce i wino. Dziś idziemy wcześnie spać, bo od jutra intensywne zwiedzanie miasta, muzeów, pałaców i ZOO. Osobno dedykujemy dzień na cmentarz Père-Lachaise.
By celebrować, by trwać w milczeniu przy życiu, które jest wieczne…
Komentarze(0):