27.10.2022
„Natura nie spieszy się, ale wszystko się urzeczywistnia.”
Lao Tzu
Pobudka 4.00 rano by o 5.00 wyruszyć do ciemnego lasu. Wschód dopiero po 7.00, mamy sporo czasu, by dojść.
Jest wyjątkowo ciepło, jak na końcówkę października. Po deszczu, mokro, nawet parno.
Komary kąsają od samego wejścia w głuszę. Uporczywe są też strzyżaki sarnie, wchodzą w każdą dziurkę.
W oddali słyszymy klangor żurawi. Powoli wstaje nowy dzień.
Najpierw mgły, pięknie się płożą nad stawami. Tajemnie, bajkowo. Mgła unosi się i opada.
Przelatują łabędzie krzykliwe.
Na wyspie wypatrujemy jelenie. Leniwce, leżą o wschodzie słońca. Niektóre wchodzą powoli w trzciny.
Nie widzą nas.
Idziemy dalej. Buty całe mokre. Mnóstwo malutkich ślimaków ale trawy drżą, trudny kadr.
Skradamy się koło domu sowy. Niemożliwe, aby była.
Patrzymy…siedzi…leniwie otwiera oko, a potem leniwie zsuwa się w głąb dziupli.
Zaskakuje nas.
Za szybko, by zarejestrować.
Głowa za wolno myśli…
Ale jest! Szok! Radość! Szczęście! Jest moc!
Opóźniony zapłon nie przeszkadza w radości😊
Czekamy, wypatrujemy, nasłuchujemy. Nic. Poszła dalej spać. Bo co ma robić od rana?
Ruszamy, jeszcze wrócimy.
Mijamy grzyby ale już zbyt mokre i stare, w rozkładzie. Choć gdzieniegdzie trafiają się podgrzybki.
Jest i jeden prawdziwek, kilka kozaków czerwonych oraz opieńki! Mijamy również boczniaki, też leciwe;)
W trzcinach kłócą się dziki. Ale afera!
Towarzyszą nam kruki. Zawsze. Nadają, że idziemy😉
Siadamy u zimorodka. Gęsto i mokro. Nie szkodzi.
Jemy śniadanie, już tradycyjnie, na trawie, wśród gęstwiny. Staramy się być cicho i niewidocznie.
Dwa razy podlatuje zimorodek. Najpierw piszczy. To bardzo charakterystyczny jego zwiastun.
W trzcinach chodzą jelenie. Znajomy stukot. Zawsze wyobrażamy sobie, że wyjdą prosto na nas.
Piękny kadr.
Byłby.
Leci za to kormoran. I znów łabędzie krzykliwe. Ich dziś całe stada.
Lecą żurawie. W tle stuka dzięcioł.
Na gałęzi siada sikorka modraszka.
Po śniadaniu przysypiam. Głowa mi opada co rusz, co rusz.
Siedzimy tak 1,5 godziny. Odkładam ten spokój lasu w sobie, jak konfitury, na później.
Potem powoli wstajemy i ruszamy.
W słońcu mienią się pająki, ćmy, biedronki, ważki. Są i żuki gnojarki.
Wracamy do naszej sowy. Skradamy się. Słyszymy drapanie w drzewie. Jest.
My też. Nasłuchujemy, zaglądamy. Nic.
Długie nic.
Ale jesteśmy obok. I to się liczy!
No i dała się zobaczyć, przez moment.
Jest już ostre słońce, trudne plenery z kontrastami.
Ciepło, przyjemnie.
Znów 8 godzin w lesie. Nie wiemy, kiedy ten czas mija.
Przed odjazdem żegna nas kowalik.
Do rychłego!
Cudnie , kolorowo i smakowicie dla ,duszy, i wyobraźni – dzięki.
Cieszę się Moja Miła:)