18.04.2024

„Herbatę się pija, by zapomnieć o hałasie świata.”
T’ien Yiheng

Z największego dworca kolejowego w Chinach ruszamy szybkim pociągiem z Nankinu do Huangzhou, a stamtąd na plantacje herbaty i do największego chińskiego muzeum herbaty: China National Museum of Tea.

Koło dworca wyłaniają się futurystyczne budynki o wschodzie słońca. Nigdy takich nie widziałam…

Wieżowce w smogu. Rozpędzamy się…300 km/h. Pod wiaduktami ogródki. Na klepiskach, niezagospodarowanych jeszcze połaciach ziemi natychmiast pojawiają się małe, dzikie uprawy, nakrywane zielonymi płachtami przed ptakami. Byle skrawek wystarczy i już ktoś coś sobie hoduje. W centrum miasta, wśród pustyni wieżowców.

Jedziemy dorzeczem potężnej rzeki Jangcy, więc mijamy tereny podmokłe, zalewowe.

Toaleta „na narciarza” zaliczona. Pięknie tu, czysto. Tym razem siedzimy przy oknie😊 Wszystkie pociągi jadą tu z zawrotną prędkością. Różnica czasowa polega tylko na tym, jak często się zatrzymują. Dziś jedziemy 1 godz. i 20 minut.

Do herbacianej wioski jedziemy następnego dnia. Z Huangzhou taksówką to niecałe pół godziny. Jest cudna pogoda, słońce, 10.00 rano.

Naszym oczom objawia się niezwykły widok na zielone tarasy herbaciane, pagórki pokryte tarasami.

Herbaciane wzgórza słynnej wioski Longjing. To stąd pochodzi Long Jing (龙井, Lung Ching, Dragon Well – Smocza Studnia) najsłynniejsza chińska herbata zielona. Jej nazwa ma pochodzić od kołysania się liści herbacianych podczas zaparzania, które skojarzyło się Chińczykom z ruchami smoka. (Wikipedia)

Taksówkarz zatrzymuje się na samym końcu wioski, na dużym parkingu, naprzeciw duża herbaciarnia z okrągłym stołem i możliwością degustacji. Po drugiej stronie ulicy wejście na tarasy. Na samym dole napis: „China National Important Agricultural Heritage System” – rolnicze dziedzictwo kulturowe Chin.

Wchodzimy do Longjing Tea Garden – herbacianego ogrodu. Schodkami w górę i oglądamy krzaki herbaty, z wyglądu przypominające bukszpanowe żywopłoty. Czubki gałązek są poucinane. To z samych czubków robi się tę przepyszną delicję, a skubie się je raz w roku, na wiosnę. Herbata rośnie w rzędach, na specjalnej podmurówce. Zaczyna się od małego krzaczka, a potem rozrasta na boki tworząc gęsty, liściasty, niewysoki murek. Możemy schodzić z trasy schodkowej i wchodzić w te rzędy. Oczywiście tak robimy, jak inni😊 Nie ma zbyt dużo ludzi. W porównaniu z wczorajszym tłumem nad Jeziorem Zachodnim….tu są „pustki kiszewskie”, jak to potocznie nazywamy😊

Dochodzimy do drzewka, udekorowanego czerwonymi kokardkami i małymi karteczkami z napisami po chińsku. Wróżby? Życzenia? Na pewno to jakieś symboliczne drzewko. Listki jak herbaciane. Sporo osób robi sobie zdjęcia.

Idziemy wyżej.

Siadamy wysoko, na ławeczce, niedaleko altanki gospodarczej. Robimy przystanek, by coś przekąsić.

Chińczycy ciągle, wszędzie coś jedzą. Są to drobne przekąski, mięso suszone w przyprawach, chrupki ryżowe na słodko lub słono, krakersy; drobiazgi ale ciągle jedzą, oczywiście oprócz metra – tam bezwzględny zakaz jedzenia i picia oraz…wprowadzania zwierząt. Dzięki temu w metrze czysto, że hej! Podłogi aż lśnią, a są to potężne powierzchnie.

Wszędzie tu czyściuteńko, w wielu miejscach śmietniki. Oglądamy widoczki, w delikatnej mgle. Pierwszy raz jestem w takim miejscu, wygląda bajkowo!

Przychodzą ludzie i chcą robić sobie z nami zdjęcia. Najpierw dwie dziewczyny, potem cała rodzina. Pani czule mnie ściska. Są niesamowici! Najpierw wysyłają do nas dzieci na rekonesans, potem sami już się ośmielają. Jesteśmy dla nich atrakcją, tak w Nankinie, jak i w Hangzhou.

Ze wzgórza widok rozciąga się na małą dolinę, w której leży wioska. To dosłownie kilka domów. Ładnie skonstruowane, udekorowane, prawie w każdym sprzedaż herbaty, restauracja. Typowo turystyczne miejsce.

Przypieka nas słońce, choć przekonamy się o tym dopiero wieczorem. Wiatr delikatnie nas smaga. Po jakiś czasie podchodzimy jeszcze nieco w górę. Tam sesja zdjęciowa😊 i schodzimy, by wdrapać się na przeciwległy pagórek. Na dole szukam toalety ale niestety, w herbaciarni się przyjmuje płyny, a nie je oddaje😉

Między domkami schodki. Tak, jak w Asyżu, wąskie przejścia ze schodkami. Dochodzimy do altany. Tam można znów przysiąść i się napić. Widoki zapierają dech w piersiach. I dodatkowo poszczęściło się nam z pogodą.

Ruszamy jeszcze w górę, a niedaleko ścieżka odchodzi w bok, w gęstwinę. Idziemy, bo wygląda jak nasza dżungla kambodżańska! Rejestruję, że nigdzie nie widzimy owadów. W Kambodży musimy zwracać uwagę na mrówki i w miarę szybko przebierać stopami. Tu nic…

Opryski. Robią opryski na krzakach, dlatego żadnego owada. W tej gęstwinie jeden motyl. Modraszek. Może kilka ptaków. Gdzieś daleko majaczy samotna kania nad pagórkami. I tyle.

Ale rozumiemy. Uprawa to uprawa. Nawet dziury w drzewach, w pniach są pokryte siatką, by przypadkiem nikt tam nie zamieszkał. A następnego dnia w takiej dziupli znajdziemy wiewiórkę😊 Tylko w innym miejscu😊

Tymczasem wychodzimy z bocznej ścieżki, jeszcze kilka schodów w górę i powoli wracamy. Tarasowy zawrót głowy!

Co ciekawe, wśród nas wędrują dorośli z dziećmi, często kilkuletnimi i te dzieci samodzielnie wchodzą po stromych schodach, w pewnej odległości od rodziców. Jakoś się pilnują. Nikt za nimi nie biega. Nie ma nadopiekuńczych gestów. Podobnie było wczoraj nad jeziorem. Tak mnie zaskoczyło, że na moście nie było barierki, a cały tłum trzyma się zwarty z dala od krawędzi. Nawet, gdy podchodzą, bo wieczorem podchodzili do zdjęć nad brzegiem, z dziećmi również, to te dzieci (i dorośli) nie wpadają do wody…

Zastanawiamy się, czy to kwestia dyscypliny, wpajania pewnych zasad zachowania w tym licznym narodzie od wczesnego dzieciństwa? Masz się odnaleźć w tym tłumie, inaczej zginiesz…

Schodzimy w dół, ale przy altance skręcamy na prawo. Tam zatrzymujemy się w jednym z domów, w którym sprzedaje się herbatę. Na zewnątrz dwa stoliki, w środku pani wyjaśnia niuanse trzech rodzajów, które ma wysypane na tacy. Oczywiście po chińsku😊 Ale jeden pan zna trochę angielski. Tłumaczy, że te liście herbaty różnią się ceną (i pewnie jakością). Jest po 20, 30 i 40 juanów. Decydujemy się na degustację tej za 30, środkowa półka jest bezpieczna.

Pani nas sadowi na zewnątrz, przynosi szklanki, wsypuje herbatę i po chwili z termosu wodę gorącą, ale nie wrzątek. Wlewa troszkę, by się zapatrzyła, po chwili resztę. Donosi jeszcze aromatyczny słonecznik, który smakuje limonką, jest pewnie nasączony. I orzeszki.

Herbata nad wyraz delikatna, nie cierpka. Pijemy pierwsze zalanie. Łagodna, aksamitna.

Możemy zalewać cztery razy. Zalanie nr 3 jest najlepsze😊

Pijemy na tarasie i delektujemy się widokami, bo siedzimy naprzeciw ich wzgórza herbacianego. Pani pokazuje maszynę do suszenia herbaty. Potwierdza, że zbierają herbatę na wiosnę i tylko raz w roku.

Decydujemy się na herbaciany zakup. W końcu – kupujemy od producenta. A…i to nie to samo, co w Świecie Herbaty w Polsce. Już się przekonaliśmy, wożąc herbaty z Tajlandii, Kambodży i Chin. W polskich przybytkach dodaje się sztuczne aromaty, niestety…

Żegnamy się z panią – w międzyczasie jej mama na tarasie zbiera pranie, bo pralkę mają wystawioną właśnie tu😊

Idziemy w dół, potem uliczką w prawo. Kwitną już krzewy, drzewa, kwiaty. Z różnych miejsc na deptaku nawołują nas na degustację. My dziękujemy😊

I wychodzimy z Longjing Village. Na tabliczce czytamy jeszcze, że uprawy herbaty w tym rejonie sięgają 1600 lat wstecz…

Zmierzamy bardzo ciekawą trasą, oczywiście asfaltową ale wśród herbacianych wzgórz. Nie wracamy tą samą drogą, zatem nie docieramy do słynnego Muzeum Herbaty, które zapewne mijaliśmy jadąc autem od strony jeziora. My schodzimy na inną stronę miasta Hangzhou, wędrując przez „Nine Creeks Meandering Through Misty Woods” – takie jest angielskie tłumaczenie, a oni mają bardzo poetyckie słownictwo. Zatem idziemy trasą Dziewięciu Strumieni Meandrujących Przez Mgliste Lasy. I tych dziewięć strumieni pokonujemy, uważnie stawiając kroki na dużych kamieniach. Ja bacznie pilnuję aparatu. Na szczęście nie jest ślisko.

Już czujemy słońce na twarzach. Jest cudnie ciepło, Tomek w krótkim rękawku, ja w koszuli.

Wędrujemy w dół jakieś 1,5 godziny. Co jakiś czas toalety, nawet budka z jedzeniem. Po 16.00 jesteśmy na dole, już wściekle głodni. Dobrze, że rano zjedliśmy obfite śniadanie, a na wzgórzach banany. No i herbata😊 Ona nas nasyca😊

Ale teraz już szukamy jadła…CDN😊

Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Drzewko życzeń?
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Herbatę się skubie raz w roku, na wiosnę.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Wzgórza herbaciane słynnej wioski Longjing.
Rozpoczynamy wędrówkę.
Wspólnotowe zdjęcia na herbacianych wzgórzach.
Chwila odpoczynku na samej górze.
No to selfie!
Co wybrać?
Degustacja
W drodze powrotnej z tarasów
W wiosce
W wiosce
W drodze powrotnej
Opuszczając wioskę
Wychodząc z wioski
Najpyszniejsza zupa, jaką jadłam w Chinach

Komentarze(0):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Idź do góry