22.05.2025

„W świątyni
Bicie serca.”
Bob Boldman

17 stycznia 2025, piątek

Pobudka 5.20. Śniadanie w pokoju – bagietka ze słonym masłem i serem cheddar. To już nasz standard przy porannym wstawaniu, zanim jeszcze kuchnia ruszy.

W TV leci „Awatar”.

Hubert mi pisze, że David Lynch nie żyje. Potężna strata…

Nie czytam newsów, staram się być off, na ile mogę.

Jedziemy do świątyni Banteay Kdei.

Słońce wschodzi między chmurami. Mam kurtkę w tuk tuku, bo nadal trochę rześko, ale nie aż tak, jak było kilka dni temu. 19 stopni.

Na miejscu jesteśmy 6.57. Nie ma nawet strażników sprawdzających bilety.

Wchodzimy zachodnim wejściem. Jesteśmy sami😊 Tomek idzie w lewo, nad wodę, szukać zimorodka. Ja wchodzę do środka świątyni.

Jesteśmy same. Ona i ja. Choć przez moment.

Chodzę, sycę się, kręcę filmiki, ciesząc się, że bez ludzi…

A jak się już nasycam, idziemy w stronę wody, do modliszek.

O godz. 9.00 mamy ich już 6!!! Tomek ma dziś dobre oko do znajdowania. Średnie i małe, brązowe i zielone, w różnych pozach.

O 10.00 łapiemy w kadr jeszcze dwie, z czego jedną dużą, zieloną! Ależ cudny, łąkowy czas. Wiemy, na których roślinach operują.

O 11.00 mamy już 3 skakuny. One chodzą po murach świątyń, w słońcu. Nie są trudne do znalezienia. Akurat tych jest tu pełno😊

Pojawiają się ludzie, ale ja idę bocznym przejściem, gdzie na ścianie, w cieniu znajduję ładnego pająka, podobnego do tygrzyka paskowanego. Nie jest łatwo mu zrobić zdjęcie, bo ciemno, a on stosunkowo wysoko.

Idąc już w stronę wyjścia, spotykamy w świątyni, w szparze, innego skakuna. Jest bardziej brązowy. Na chwilę wychodzi i go łapiemy.

Musimy znów spytać Adriana, kto to😊

Przy bramie wyjściowej, wschodniej, gniazdo os.

Cudne wyjście, w cudnej świątyni. Takiego mi było trzeba😊 Nie chcę tracić ani momentu sycenia się😊 No i poranki…warto wstać o 5.00, by przez moment być sam na sam z budzącą się do życia dżunglą (te dźwięki) i ogromem historii zapisanej w kamieniach całego Angkoru.

Wracamy 11.30. Po drodze mijamy kramy z wikliną, obrazkami, świątkami, owocami, bębenkami.

12.00 hotel, kąpiel i lunch. Biorę tom yum z owocami morza, a Tomek czerwone curry.

Tomek zamawia mi tuk tuka 13.30. Jadę na uniwersytet.

Ciekawostka: wiezie mnie pan tuk tuk z rocznym synkiem, który stoi z tyłu, gdzie siedzenia pasażerów. Opiera się o ojca, trzyma jego koszulki i tak razem pracują…o zgrozo!

Soben już stoi w progach American Corner. Zdejmuję buty, w środku klimatyzacja, piękne biuro i nowoczesna sala spotkań z projektorem.

Są już pierwsi rodzice. Witamy się serdecznie😊 Przychodzi 30 osób! Kilkoro z dziećmi, którymi zajmuje się Orn. Jest i wujek mnich, są mamy i ojcowie, wszyscy zainteresowani, aktywni. Mówię po angielsku, Soben tłumaczy na khmerski.

Wymieniamy się doświadczeniami, wzlotami i upadkami naszego rodzicielstwa.

Czas upływa bardzo szybko! Za tydzień znów się spotkamy, a gdy wrócimy do Polski, będą spotkania zdalne. To ludzie, którzy często nie piszą, nie czytają, ale chcą, by ich dzieci miały lepszą przyszłość. Wiedzą, że szkoła The Global Child taką szansę im daje…

Po zajęciach rozmawiam jeszcze 40 minut z Sobenem i Ornem. A potem ruszam do domu. Uniwersytet jest blisko nas, ale w uliczkach się gubię😊 Docieram po godzinie…

Jestem przed 18.00. Obrabiamy zdjęcia, dzielimy się wrażeniami po szkolnych spotkaniach.

Na kolację idziemy do Wietnamczyka na Wat Bo. Zamawiam makaron z tofu i krewetkami, a Tomek zupę Pho.

Wieczorem obrabiamy zdjęcia. Sobotni poranek będzie na leniwo, bo o 10.00 idziemy do szkoły…o czym c.d.n.:)

Banteay Kdei
Banteay Kdei
Banteay Kdei, już wychodzimy
Banteay Kdei
Warsztaty z rodzicami uczniów The Global Child
Modliszkowy świat
Modliszkowy świat
Modliszkowy świat
Modliszkowy świat
Gąsienicowy świat
Modliszkowy świat
Modliszkowy świat
Skakunowy świat
Skakunowy świat
Skakunowy świat
Skakunowy świat
Skakunowy świat
Skakunowy świat
Tom yum z owocami morza
Czerwone curry

Komentarze(0):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Idź do góry