02.03.2023

„Zmieniając ubranie
Ale nie moje wszy
Włóczykija.”
Issa

Islandia wita nas, jak przystało – silnym wiatrem i deszczem. Tak tu jest. Zmiennie, a przez to zachwycająco. Nigdy bowiem nie wiesz, co się zdarzy.

Jestem tu drugi raz. O Islandii na blogu już pisałam. O wizycie w szkole – tu o jej bezdrożach – tu.

Oczywiście mamy nadzieję na zorzę. Po szybkim ulokowaniu w hostelu pędzimy, zgodnie z prognozami, w okolice, gdzie może być, za Reykjavik. Deszcz, wiatr, że głowy urywa. Czekamy w aucie, zaraz się rozpogodzi…

Nie tym razem.

Wracamy do hostelu o 1.00 w nocy lokalnego czasu, w Polsce jest o godzinę później. Nie mamy sił po podróży, by czatować całą noc.

Może jutro?

Rano wstajemy i ruszamy w stronę Vik, przepięknej miejscowości ze słynną czarną plażą. Nie dotrzemy jednak do celu przed wieczorem. Jak to my, po paru kilometrach trasy księżycowym bezdrożem widzimy fale oceanu, które w uroczy sposób obijają się o skały.

Zatrzymujemy się w małej mieścinie i idziemy nad wodę. Kruk leci nad nami. Są mewy i edredony. Ocean szaleje.

Taki wicher pięknie czyści głowę. Nie masz wyjścia – jesteś tu i teraz, bo trzeba patrzeć pod nogi, łapać oddech. Zimno nie pozwala oderwać się od rzeczywistości.

W tej wyspie urzeka mnie kolor. Przychodzimy na plażę, gdy są chmury, wychodzimy, gdy słońce śmieje się nam prosto w twarz.

Ruszamy dalej. Pejzaż księżycowy. Nasze „lava cake”, jak to określiliśmy w czasie poprzedniej wizyty. Całe przestrzenie skamielin po-lawowych.

Na moment zatrzymujemy się przy Stampar Crater Row. Tam też znajdujemy jeden z punktów tutejszej ścieżki planetarnej – Jowisza.

Kolejny przystanek przy niesamowitych klifach Grindavik. Schodzimy niżej. Mgła znad oceanu smaga nam twarze. Wieje, huczy, woda zalewa brzegi mleczną pianą. Poezja…

Spędzamy tu sporo czasu napawając się widokami, karmiąc wszystkie zmysły i nasze pasje.

Ale czas w drogę, bo przed nami jeszcze kawałek do Vik. W trasie pogoda i krajobraz się zmieniają. Prawdziwie: czasem słońce, czasem deszcz. Tereny lawowe, góry ozdobione śniegiem i maleńkie osady, kilka domów przyklejonych u podnóży. To wszystko. Bogactwo natury.

Po drodze jeszcze obowiązkowo wodospad wpisany na listę UNESCO, Seljalandsfoss. Jest trochę turystów ale spokojnie podchodzimy do wodospadu, a naszym oczom ukazuje się cudna tęcza. Jesteśmy w dobrym miejscu i w dobrym momencie. Wody jest bardzo dużo, nie można wchodzić do jaskini za wodospadem, jak zrobiliśmy to ostatnim razem. Ale wtedy nie było tęczy, coś za coś😊

Spędzamy tu kolejne dwie godziny. Fulmary gniazdują na uskokach skalnych, jak rodzynki przyklejone do ciasta.

Obok drugi wodospad i trzeci – Gljufrabui – ukryty w szczelinie skalnej. Czasami można tam wejść. Dziś nie – za dużo wody.

Do Vik docieramy po 19.00 czasu lokalnego. W hostelu szykujemy sobie obiadokolację. W tym czasie już na niebie zorza, bo widać z podwórka. Gdy ruszamy na jej fotografowanie, dosłownie kilka minut drogi od hostelu, zaczyna ostro wiać i zacinać deszczem. Niby nie do uwierzenia, a jednak😊 Docieramy do parkingu, który sobie upatrzyliśmy w drodze, z widokiem na zachód, jak trzeba. Czekamy chwilę w aucie. Wieje, że hej. Auto porusza się w jedną i drugą stronę.

Po chwili pojawia się księżyc i gwiazdy. Niebo się czyści…

Wychodzimy z auta i nagle…feeria barw, zielony, różowy, biały, fioletowy…słupy zorzy mienią się, falują. Wariujemy ze szczęścia ale sprzęt nie jest rozstawiony…

Cały pokaz trwa kilka minut. Dajemy radę łapać okiem i telefonem.

Czegoś takiego jeszcze nie widziałam! Na długo kolory zostaną w sercu.

Myślałam, że już się nie uda. Cieszyłam się z dotychczasowych wrażeń i atrakcji. A tu i tęcza nad wodospadem i zorza w bajkowych barwach!

Potem rozstawiamy aparaty i czekamy, czekamy. Pojawiają się lekkie zielenie na niebie. Potem przychodzą znów chmury. Czekamy, a wiatr smaga i smaga…

Po pewnym czasie ruszamy w inne miejsce, za Vik, w drugą stronę. Wszystko jest jak na zamówienie: widok, czyste niebo. I wiatr;)

Czekamy. Nic.

Zorza na pewno gdzieś jest ale nie tu:)

Decydujemy się na powrót. Trzeba odpocząć, ogrzać się, trochę odespać.

Jutro Vik i dwie piękne, czarne plaże.

Co przyniesie nowy dzień?

Fala za falą
Podziwiamy widoczki
Żywioł
Lava cake
Islandia to kraina kamyczków
Fulmar i mleko
Księżyc puszcza oko
Łapiemy zorzę
Ulotna zorza

Komentarze(0):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Idź do góry